FORGOT YOUR DETAILS?

Esej 2

"Boję się pisać na ten temat" - ta myśl przychodzi ciężka jak słoń spadający z dziesiątego piętra prosto na mnie. "Nie chcę tego pisać" - to kolejna myśl. Szukam przyczyny. " Źle się czuję, pisząc to"- myślę w końcu, a jeszcze gorzej się czuję, kiedy zdaję sobie sprawę dlaczego tak się dzieje. Człowiek jest istotą, nielubiącą być rozdartą, niezdecydowaną, niepewną, a już zwłaszcza nienawidzi podejmować decyzji. (Tak przynajmniej słyszałam.) Ja w tym momencie natomiast dokładnie tak się czuję. Z jednej strony nie chcę pisać, bo temat za bardzo mnie przytłacza: boli, doskwiera i uwiera w tych najgłębszych okolicach duszy, których nigdy nie chce się ujawnić. Z drugiej strony nie chce mi się pisać, bo w gruncie rzeczy niewiele mnie to obchodzi. Uznaję obchody rocznicy za skomercjalizowaną, miałką imprezę dla polityków, żeby mogli się pokazać i pouśmiechać, a do tego pokazać, kto jest większym patriotą, kto stoi bardziej na baczność, kto lepiej śpiewa hymn narodowy, kto bardziej się wzruszy i dla kogo w końcu ta "naszawspaniałaupragnionakochanasilnaojczyzna" jest najwyższą wartością, a nie jak dla innych tu zebranych, jedynie wysoką. Postanawiam jednak pisać. Dlaczego? Być może dlatego, że zdarza mi się wzruszyć czytając Mickiewiczowskie Dziady, że uwielbiam zawiłości polskiego języka, że bliskie jest mi jedzenie na święta podwójnych zup (tych z tradycji zachodu naszego kraju, jak i wschodu), że czasem miło mi spojrzeć na godło nad tablicą i że, cholera, lubię być Polką. Chociaż nigdy się nikomu do tego nie przyznam.

Nie wiem czym jest dla mnie wolność. Moja wolność to te 5 cm naokoło mojej skóry. Możliwość wyboru. Gdyby ktoś teraz spytał się mnie czy żyję w wolnej Polsce, nie wiedziałabym co odpowiedzieć. Niepodległej- odpowiedziałabym wymijająco, a wszyscy byliby zadowoleni, bo to odpowiedź bezpieczna, poprawna politycznie i dumna. Niepodległa. My jako młodzież (i ludzie zarazem, choć dla niektórych to się nie łączy) myślimy w kategoriach zerojedynkowych. Broń Boże nie dlatego że tak odczuwamy, ale dlatego, że tak nas uczą w szkole. Niepodległość się ma lub się jej nie ma. Ją się traci i odzyskuje. Za nią się walczy i ginie, cierpi się za nią i umiera z tęsknoty za nią, a przynajmniej szaleje, marzy się o niej. Mamy spis bohaterów narodowych- czystszych niż łza, mamy pięknie wypisaną historię martyrologii polskiej- jedyną słuszną, mamy apele na 11-tego listopada których nikomu się nie chce organizować. Na tegoroczne zdjęcia klasowe każą nam zastanowić się jak upamiętnić setną rocznicę, ktoś proponuje ubrać się na biało-czerwono; jesteśmy zażenowani. Nasza niepodległość. Ale nikt nie mówi nam, młodzieży ani dzieciom, co się z nią robi, kiedy już się ją ma. Kiedy ma się nie tylko ją, ale też cały świat. Kiedy żyje się w globalnej wiosce i jedyne co odróżnia własny kraj od tych wszystkich innych naokoło, jest dzielenie się opłatkiem na święta z rodziną, której i tak się najczęściej nie lubi i niższy rozwój gospodarczy od Zachodu. Ciężko w takiej sytuacji o silne poczucie przywiązania. To miejsce w środku Europy nie kojarzy nam się z wolnością. My, młodzi, chcemy płacić w dolarach, jeździć szybkim metrem i zdawać międzynarodowe matury. Nie chcemy żeby ciągle nam wciskali kit o potrzebie przegranych powstań, żeby za pieniądze naszych rodziców stawiano złote pomniki komuś, kto już dawno nie żyje (albo jeszcze gorzej- nadal sprawuje władzę) zamiast ławek w parkach. My, młodzi, chcemy żyć w kraju silnym, rozwiniętym. Kraju za którym podążają inne, jest przewodnikiem, przykładem dla wszystkich , kraju w którym dumnie jest żyć i chce się żyć. Nie w kraju za który trzeba zginąć, żeby przejść do historii. W którym wszyscy patrzą wstecz, dyskutują na temat minionych porażek i sukcesów. W którym duma narodowa bierze się z jednej czy dwóch bitew, w tym jednej rozegranej na początku piętnastego wieku. Nikt tu się nie skupia na przyszłości. Co gorsza, prawie nikt się nie skupia na teraźniejszości. Ludzie są podzieleni, zirytowani. Nie cieszą się, że tu są. Dla nas, młodych ludzi, Polska nie oznacza wolności, bo nikt nas nigdy nie nauczył, że powinna to oznaczać.

Nie rozumiem, dlaczego moja narodowość ma być dla mnie ważna. Albo nie chcę zrozumieć. Kocham ten kraj, bo w nim jest MOJA rodzina, bo wiem, że idąc do księgarni, kupię książki, które będę rozumieć. Bo mogę mówić we WŁASNYM języku, pielęgnować NASZĄ tradycję, gotować NASZE potrawy, tańczyć poloneza i inne tańce ludowe. Zdaję sobie jednak sprawę, że mogłabym się urodzić w jakimkolwiek INNYM miejscu na ziemi, w jakimkolwiek INNYM kraju, jadłabym wtedy INNE potrawy na INNE święta, tańczyłabym tańce ludowe TAMTEGO miejsca, witałabym się z INNYMI sąsiadami i mówiła w INNYM języku. I tak samo kochałabym ten kraj. Nie kocham bowiem z jakiejś przyczyny. Bez względu na historię, na brzmienie języka, ilość kolorów na sukni do tańców narodowych czy ilość soli w ojczystym daniu, kochałabym to miejsce tak samo. Bo byłoby moje. Bo wracałabym do niego, bo byłoby obrazem mojej rodziny, moich wszystkich wspomnień, ludzi których poznałam i wpuściłam do swojego życia. Ojczyzna to obraz człowieka, część mnie samej, pojedynczy głos korzeni w zmieszanej plątaninie dźwięków. To przynależność, która nie zawsze pasuje, ale dopóki jest, ma się poczucie, że ma się dokąd wracać. To losowość do której tak się przywiązujemy, że mamy poczucie, iż nigdy inna być nie mogła. Traktujemy ją jak oczywistość, nasz przywilej. Kimś przecież trzeba być, nie można być znikąd. Mówimy "ja, mnie, mój, moje" i narzekamy. Że klimat nie taki, że za mało, albo za dużo, że znowu, albo że wcale. Czasem chcemy coś zmienić, ale częściej to nam się nie chce. Przecież nie mamy wyboru. Jesteśmy tu, gdzie zesłał nas los- dowolny punkt w dowolnej przestrzeni ta nasza ojczyzna. Ktoś zginął, ktoś się poświęcił, 346 stron podręcznika od historii, co to wnosi dla nas teraz? Jest wywalczona, niepodległa, bez wrogich sąsiadów. Mogliśmy być gdziekolwiek indziej, ale jesteśmy tutaj. Jakoś trzeba żyć, po co tam od razu się afiszować, że to nasz kraj. Przecież wiadomo, że my stąd, no bo skąd niby? Kocham ten kraj, ale nie wiem za co. Może właśnie za ten wybór. W dowolnym momencie mogę przestać w nim być, wyjechać gdziekolwiek indziej. A przecież zostaję.

Boję się pytać ludzi w moim otoczeniu o wolność. Co tak naprawdę znaczy. Każdy kogo o to pytam, patrzy się na mnie dziwnie. Niepodleganie pod nikogo i niczego. Niesłuchanie zasad. Posiadanie własnej drogi. Dawanie przykładu bycia nieskrępowanym w każdy możliwy sposób. Nie drążę dalej co to znaczy, spodziewam się odpowiedzi. Manifestacja wolności w postaci noszenia majtek na głowie, deptanie trawnika w parku, protestowanie, negowanie, zaprzeczanie. Na szczęście się mylę. Słuchanie co się chce, czytanie co się chce, oglądanie co się chce, jeżdżenie gdzie się chce.Taki obraz ma nasza wolność. Gdy pytam czy czują się wolni, zaprzeczają. Nie zawsze tłumaczą dlaczego. Czasem wzruszeniem ramionami informują, że nie interesują się polityką, że im wszystko jedno. Inni się zacietrzewiają, opowiadają o powrocie do złego ustroju, o drożejących biletach PKP. Inni mielą przekleństwo w ustach i jadą na ostatni spektakl tego niepasującego władzy artysty, na który jeszcze mogą. Są też tacy, co wcale się nie odzywają; widzę tylko jak w ich oczach gaśnie światło, gdy kierują wzrok za okno i w tej pozycji zastygają na bardzo długo. Jestem świadkiem niesamowitej obserwacji: niektórzy nie chcą wolności. Niektórym wystarczy bezpieczeństwo. Sam zapewniony byt, ogrzewanie podłogowe, jedzenie w ilości wystarczającej, a jeszcze lepiej w nadmiarze, no i Internet bez ograniczeń. Nie potrzebują wyrażać swojej opinii. Nie mają własnej opinii. Dopóki nikt im nie wciska karabinu w dłoń i każe walczyć, ale nie zakładają że do tego dojdzie. Wolność to bezpieczeństwo. Dla każdego z inną granicą. Ile jest takich zagranic?

Nie wiem co powinnam teraz zrobić. Jeszcze mam na szczęście to wspaniałe prawo bycia biernym obserwatorem wypadków. Mogę nie robić nic. Chociaż powtarzają mi co chwila, że powstańcy mieli tyle lat co ja, a nawet mniej. (Biedne, nastoletnie dzieci, drżące w nocy ze strachu, umieszczone siłą w sytuacji wojny, wyniesione na piedestał gdy zapomniano o zapachu krwi i zaczęto lubić ofiary.) Powinnam więc coś zrobić, podjąć jakąś decyzję. Najlepiej słuszną. Matury międzynarodowej nie zdaję. Na szybkie metro nie liczę. Studia tutaj czy tam? Wyjechać i cierpieć z tęsknoty za ojczyną w powieści epistolarnej czy zostać? Czuć się wolnym czy zapominać o wolności na rzecz ograniczonego bezpieczeństwa? Stać na baczność na apelu przy hymnie. Korzystać z biblioteki i księgarni. Przygotowywać zupy na święta. Zachwycać się barwami sukienek ludowych z wielkimi halkami. A potem, gdy dostanę w ręce tę magiczną oznakę informującą, że od teraz sama płacę za swoje przewinienia, podjąć ostateczną decyzję. Czyli zostać. Bo taką możliwość daje mi wolność. A ja przecież lubię być Polką.

TOP