FORGOT YOUR DETAILS?

Esej poza konkursem

Zawsze, kiedy piszę, korzystam z takich datowników, jak ten powyżej. To bardzo ułatwia sprawę, kiedy chcę sobie przypomnieć, w jakich okolicznościach i gdzie powstał jakiś mój tekst. Tyle że zazwyczaj podaję konkretną datę, teraz jednak jest ona zupełnie niepotrzebna. Tutaj sam rok w zupełności wystarczy. Dlaczego? Chętnie wyjaśnię!

Odpowiedź jest prosta- mamy w tym roku stulecie odzyskania przez Polskę niepodległości. Równe sto lat mija od momentu, kiedy po 123 latach niewoli Polacy wreszcie, jak to mówią, wybili się na niepodległość i utworzyli własne państwo. To były niesamowite chwile! Triumfalny przyjazd Józefa Piłsudskiego do Warszawy, waleczne Orlęta toczące bój na ulicach Lwowa o swoje rodzinne miasto, wreszcie waleczni mieszkańcy Poznania i okolic, odrzucający nareszcie uciążliwe pruskie panowanie nad swoim regionem i spełniające się niczym proroctwo słowa z pierwszej zwrotki Mazurka Dąbrowskiego – Co nam obca przemoc wzięła, szablą odbierzemy! Wtedy wolność rozumiano niezwykle prosto- była ona wtedy, kiedy mogliśmy sami o sobie decydować. To było najważniejsze i to łączyło wszystkich, bez względu na ich poglądy społeczne, polityczne, religijne i wszelkie inne. Kiedy po dwóch latach bolszewicy stali pod Warszawą i ta świeżo odzyskana wolność była zagrożona, nikt nie zadawał pytań, czy jesteś endekiem, ludowcem, piłsudczykiem czy też socjalistą; katolikiem, protestantem, judaistą czy muzułmaninem; wolność Polski była zagrożona i trzeba było jej bronić- tylko to miało wtedy znaczenie. Tak samo stało się po niemal dwudziestu latach, kiedy na nasz kraj napadły najpierw Niemcy (i uzależniona od nich Słowacja), a siedemnaście dni później Związek Sowiecki. Jak pisał wtedy Broniewski: Są w ojczyźnie rachunki krzywd/obca dłoń ich też nie przekreśli/ale krwi nie odmówi nikt. Tak się też stało; nigdy wcześniej ani później w historii Polski nie było liczniejszej armii, niż we Wrześniu. Kiedy zaś po pięciu latach krwawej okupacji wybuchło Powstanie Warszawskie (i cały szereg innych zrywów zbrojnych na terenach okupowanej Polski w ramach Akcji Burza – we Lwowie, w Wilnie, w Pińczowie, na Wołyniu i w wielu innych miejscach), do walki ruszyli nawet ci, którzy nie widzieli w nim sensu ani wojskowego, ani politycznego, przedkładając bój o wolność ponad własne poglądy i opinie. Najważniejsza była wolna Polska- nieważne jaka dokładnie, byle by była ona wolna. Dziś jednak, w stulecie odzyskania niepodległości, chciałbym zastanowić się, czym ta wolność właściwie jest i jak o niej mówić, aby nie popełnić przy tym jakiegoś smutnego faux pas.

Wolność jest słowem, które w naszej historii było odmieniane przez wszystkie przypadki i dzisiaj właściwie nic się w tej kwestii nie zmieniło. Mam wrażenie, że wiele osób wręcz nadużywa tego słowa, a niektórzy z kolei starają się zawęzić jego znaczenie, udowadniając innym, że to, co w istocie jest zaledwie namiastką, iluzją tejże wolności, jest jej samą istotą. Popularnym jest mówienie o wolności od - od podatków, od religii, od obowiązków, nawet od narodowości, państwa czy władzy. Skoro jestem wolnym człowiekiem, muszę być uwolniony od jakichkolwiek więzów. Nie mam żadnych ograniczeń, jestem całkowicie niezależny, może nawet i wszechmocny. Oczywiście taka wolność to całkowita utopia, a gdyby uwolnić ludzkość od tych wszystkich ‘’więzów’’, jakimi są choćby kultura, obyczaje i moralność (!), zapewne cofnęlibyśmy się bardzo szybko do stadium człowieka pierwotnego. Zapominamy co raz częściej o innej wolności- wolności do. Do bycia po prostu sobą, do podejmowania własnych decyzji, zgody bądź niezgody z opiniami i poglądami innych ludzi… Gdzieś to się nam gubi, kiedy tak chcemy poszerzyć listę rzeczy, od których chcemy się uwolnić. Ale chwileczkę! Czytając te słowa, ktoś mógłby słusznie powiedzieć, że ‘’wolność do’’ również może doprowadzić do katastrofy. Gdyby dać ludziom swobodny, nieograniczony dostęp do wszystkiego, wedle ich własnych życzeń, też mielibyśmy niechybnie koniec cywilizacji, zmierzch ludzkości takiej, jaką znamy. Argument ten jest jak najbardziej trafny, wystarczy sobie wyobrazić choćby prawo do picia alkoholu w jakichkolwiek okolicznościach, jakimkolwiek miejscu i w jakiejkolwiek ilości, bez żadnych odgórnych zakazów i ograniczeń w tej kwestii (włącznie z płatnościami za tego rodzaju trunki). Skutki byłyby opłakane i chyba nikogo nie trzeba do tego przekonywać. Skoro tak, to co właściwie z tą wolnością? Skoro może ona prowadzić do anarchii i samozagłady, może powinniśmy z niej zrezygnować? Absolutnie nie! A więc, skoro tak, co powinniśmy zrobić, aby być wolnymi ludźmi i przy tym nie dać się zwariować, nie odmawiając sobie niczego, bądź w drugą stronę, narzucając sobie jakieś zupełnie irracjonalne ograniczenia?

Starożytni filozofowie wymyślili bardzo ciekawą rzecz, a mianowicie- modus vivendi, złoty środek. Często stosowany w sztuce, ma zastosowanie również w życiu, gdzie również można by nazwać go sztuką. Sztuką umiaru. Jeśli chcesz być wolnym człowiekiem, takim naprawdę wolnym, koniecznym jest, abyś bardzo dobrze poznał jej arkana. Musisz zdać sobie sprawę, że owszem, jesteś jednocześnie wolny do czegoś i wolny od czegoś, ale nie wolno Ci w tym przesadzić. Ktoś powiedział kiedyś bardzo mądre słowa: Wolność człowieka kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność drugiego człowieka. Innymi słowy; wolny jesteś wtedy, kiedy pozwalasz na to komuś innemu. Dodałbym tutaj, że wolny jesteś jeszcze wtedy, kiedy sam sobie na to pozwolisz. Bez takiego przyzwolenia nie ma mowy o żadnej wolności, to musimy sobie jasno powiedzieć. Wolność jest wtedy, kiedy nie wchodzisz z butami w czyjeś życie i nie przewracasz wszystkiego do góry nogami. Nie jest istotne, czy robisz to z miłości czy nienawiści, jako przyjaciel czy jako wróg, czy też po prostu jako wścibska, natrętna osoba- takie rzeczy nie wchodzą w grę. Oczywiście czasem się zdarza, że trzeba kimś porządnie potrząsnąć, żeby mu pomóc, ale nawet wtedy są jakieś nieprzekraczalne granice, poza które nie wolno wystawić nawet małego palca u stopy. Dla przykładu, żebyśmy się dobrze zrozumieli- nikt nie zabroni Ci wierzyć w Boga, nikt nie zabroni Ci też namawiać innych do uwierzenia w Niego, ale też nie masz prawa zabronić komuś bycia ateistą/innowiercą i zmuszać go do przyjęcia swojej wiary. Tak samo wspomniany ateista może nim być, może nakłaniać innych do tegoż ateizmu, ale nie ma prawa szykanować Cię z powodu Twojej religii i zmuszać Cię do jej porzucenia. Oczywiście to nie oznacza, że masz prawo być, dajmy na to, nazistą i przekonywać innych do słuszności nazistowskiej ideologii, a nikt nie może Ci tego zabronić i możesz bezkarnie świętować urodziny Adolfa Hitlera bez konieczności chowania się w lasach gdzieś pod Wodzisławiem Śląskim. Są pewne granice, które wyznaczają nam nie tylko takie wartości, jak kultura, etyka (dla osób wierzących także religia), obyczaje czy doświadczenia historyczne i osobiste, ale choćby elementarne poczucie rozumu i godności człowieka. Wolność bez takich granic to jej przerażająca karykatura. Z drugiej strony, z tymi granicami też trzeba uważać, aby nie przesadzić. Znam osoby, które uważają się za wyznawców jedynie słusznych ideologii- ateistów mówiących o ‘’naiwnych katolach’’ i ‘’zabobonnych idiotach’’, osoby wierzące mówiące o ‘’pogańskich kolegach’’ i ‘’zboczonych pederastach’’ (mając na myśli np. osoby homoseksualne), lewicowców mówiących o ‘’zaściankowej, zacofanej, zabobonnej Polsce ’’ i ‘’fanatycznych nacjonalistach/faszystach/naziolach’’ (mając najczęściej na myśli zwykłych patriotów), prawicowców mówiących o ‘’banderowskich świniach’’ (mając na myśli wszystkich Ukraińców) i ‘’bezmózgich lewakach’’… Mógłbym tak wyliczać jeszcze długo, ale nie miałoby to większego sensu, więc zostawmy to i chodźmy dalej. Żeby było śmieszniej, oni wszyscy mówią o wolności! Ateiści krzyczą o wolności od religii (‘’średniowiecznej ciemnoty’’), wierzący marzą o wolności od ateizmu, lewicowcy śnią do wolności od wszystkiego (zwłaszcza od tego, co było - przeszłości ślad dłoń nasza zmiata), a wizja prawicowców to świat oczyszczony z ‘’lewactwa’’. Osoby te (oczywiście nadal mam tu na myśli tylko jednostki myślące jedynie słusznie, a nie wszystkich jak leci katolików, ateistów etc.) jakoś nie widzą, że urzeczywistnienie ich wizji oznaczałoby homogeniczny, przerażająco jednolity świat, gdzie wszyscy myślą tak samo, czują tak samo i nie ma mowy o jakiejkolwiek różnorodności. Wystarczy spojrzeć na Koreę Północną aby zobaczyć, do czego coś takiego prowadzi. Kolejna przerażająca karykatura wolności. Orwellowski świat, zamieszkany przez pozbawione wolności sumienia i swobody myśli ludzkie roboty. Aż ciarki przechodzą po plecach na samą myśl.

Kiedy według mnie, zwykłego Darka z Bolesławca, jest prawdziwa wolność? Jako Polak powiem, że wtedy, kiedy żyję w wolnym kraju, w którym mogę mówić po polsku, przyznawać się do swojej polskości (bądź być Niemcem, Ukraińcem, Żydem, nawet internacjonalistą, jeśli zechcę) i o którego losach mogę współdecydować wraz z moimi rodakami. Jako katolik dodam, że jestem wolny, kiedy mogę bez obaw o represje i szykany z czyjejkolwiek strony pójść do kościoła, nosić na szyi krzyżyk i publicznie mówić o swojej wierze (albo ją zmienić, jeśli uznam to za zasadne), a jako bolesławianin dołożę jeszcze, że wolność jest wtedy, kiedy mam nieskrępowaną możliwość zgłębiania dziejów swojej małej ojczyzny (albo zamiany jej na inną, osiedlając się np. w Poznaniu), poznawania kolejnych jej zakątków i przedstawiania innym swoich pomysłów na to, jak ma ona wyglądać. No i właśnie ! ‘’Przedstawiania innym swoich pomysłów’’- te słowa należy rozwinąć. Studia we wrocławskim Instytucie Historycznym już na pierwszym roku nauczyły mnie, że prawdziwa wolność jest wtedy, kiedy mam możliwość swobodnej i rzeczowej dyskusji z drugą osobą, której poglądy różnią się od moich. Wolność to ten moment, kiedy jako osoba wierząca mogę spotkać się ze swoim przyjacielem ateistą i rozmawiać z nim spokojnie na tematy religijne, podając swoje argumenty, słuchając jednak uważnie jego słów i tocząc z nim spokojną, wyważoną, kulturalną i rzeczową polemikę. Wolność jest wtedy, kiedy jako prawicowiec mogę toczyć przy piwie ciekawą konwersację o współczesnej polityce z lewicową koleżanką, nie obrzucając się z nią przy tym inwektywami. Jestem wolnym człowiekiem, kiedy jestem świadom tego, kim właściwie jestem, czego chcę i dokąd zmierzam, ale też wtedy, kiedy dostrzegam coś nowego i chcę się z tym zapoznać, a nie natykam się przy tym na jakieś bariery. Albo kiedy ktoś mnie przekona do swoich racji, a ja nie będę się upierał przy swoim błędnym stanowisku dla samego upierania się i przyjmę czyjś punkt widzenia. Mam jechać z koleżanką na rowery, stoimy właśnie w umówionym wcześniej miejscu i zastanawiamy się, dokąd by tym razem pojechać. Ja bym chciał zrobić dzisiaj wymagającą wycieczkę do Lubania, bo od dawna nie zapuszczałem się nigdzie daleko, a ona proponuje mi niezbyt odległy Tomaszów Bolesławiecki, bo znalazła tam jakieś ciekawe ruiny. Opowieść o tych ruinach bardzo mnie zaciekawiła i w sumie bym się zgodził, no ale ja chcę przecież jechać do Lubania! Mniejsza z tym, że byłem tam całkiem niedawno, może i nie na rowerze, ale jednak… W takiej sytuacji tracę możliwość zobaczenia nowego, interesującego miejsca, bo nie potrafię przyznać komuś racji i jeszcze przy okazji ryzykuję bezsensowną kłótnię z kumpelą. Nieciekawa opcja. W innej rzeczywistości uznaję, że Tomaszów, choć znajduje się tuż za miastem, może być jednak ciekawszym pomysłem, niż mój Lubań. Bez dłuższej zwłoki ruszamy w drogę, docieramy na miejsce i nie dość, że zwiedzamy niezwykle ciekawe ruiny starego pałacu, to jeszcze znajdujemy w drodze powrotnej przepiękny, cichy, nieznany nam wcześniej zakątek, w którym możemy spokojnie odpocząć, przejrzeć zdjęcia z naszego zwiedzania i długo rozmawiać na mniej lub bardziej poważne tematy. Brzmi to na pewno o wiele lepiej, niż ta pierwsza możliwość. Prawda?

Jest już po pierwszej w nocy, kończy mi się papier i ogarnia mnie zmęczenie, więc chyba czas już powoli kończyć te wywody. Zresztą Ty, drogi Czytelniku (bądź Czytelniczko), zapewne też masz już powoli dosyć tej mojej pisaniny. Wychodząc naprzeciw zarówno Tobie, jak i sobie samemu, uczynię jeszcze tylko małe podsumowanie i mam nadzieję, że minister Józef Beck wybaczy mi sparafrazowanie jego legendarnej już przemowy sejmowej z maja 1939 roku.

Wolność jest rzeczą cenną i pożądaną. Nasza generacja, po trudnych doświadczeniach swoich przodków, z pewnością na tę wolność zasługuje. Ale wolność, jak wszystkie inne sprawy tego świata, ma swoją granicę, wysoką, ale wymierną. My, ludzie wolni, nie znamy pojęcia bezgranicznej wolności. Jest tylko jedna rzecz w życiu ludzi, narodów i państw, która jest bezcenna. Tą rzeczą jest, owszem, wolność. Ale ta prawdziwa, wiodąca ku szczęściu, współpracy i zgodzie między ludźmi, a nie jej straszne karykatury, ograniczające bądź nadużywające jej pojęcia, wiodące tylko do niezgody, podziałów i samozagłady.
Dariusz Gołębiewski

TOP