Fantazja, styl, językowa poprawność. Bezspornie takimi cechami i umiejętnościami mogą się poszczycić uczestnicy zajęć w pracowni literackiej, którą w MDK prowadzi Katarzyna Pranić. Opisują rzeczywistość własnymi słowami i przeżyciami. Dziś prezentujemy dwa krótkie opowiadania, dzieła Leny Zawrotniak i Julii Zarównej.
Zajęcia w naszej pracowni literackiej przyciągają dzieci i młodzież lubiące pisać i czytać, czerpać inspirację z książek spoza kanonu lektur, które wyszukuje dla nich Katarzyna Pranić. Są to dzieła nie tylko wartościowe pod względem poznawczym, również starannie wydane, często bogato ilustrowane. To perły sztuki edytorskiej zachęcające młodych do podejmowania prób samodzielnego tworzenia.
Inspiracją dla opowiadań Leny i Mileny była nostalgiczna jesień. Jak sobie poradziły?
Lena Zawrotniak
1.
Kałuże na ziemi nie zdążyły jeszcze wyparować i wsiąknąć w glebę. Powietrze mieszało się z zapachem gnijących, brązowych liści. Błoto obklejało wszystko wokół. Od rana do wieczora niebo zakryte ciemnymi chmurami spowijało miasto mrokiem. Nastawała noc i nawet lampa nie chciała rozświetlić chwili tak przecież ulotnej. Zamrugała kilka razy jakby walcząc, ale już chwilę później poddała się i zgasła. Dziewczyna obserwowała wszystko z obrzydzeniem na twarzy. Spojrzeniem powędrowała w dół na obłocone, białe trampki przesiąknięte wraz ze skarpetkami. Długie spodnie zmieniły kolor z błękitnych na czarne. Westchnęła i zimną dłonią przetarła mokre oczy, równocześnie unosząc zaparowane okulary. Wszystko było tak brudne, szare, a drzewa wyglądały przerażająco, wyciągając w jej stronę gołe gałęzie niczym ręce. Zadrżała z zimna, a może złości? Światło przejeżdżającego obok samochodu rozświetliło ponurą scenę. Kierowca z nieuwagi, a może zwyczajnej złośliwości, wjechał w ogromną kałużę obok chodnika. Musiał mieć wyjątkowo paskudny dzień.
Ona miała mieć jeszcze gorszy. Najeżyła się, gdy brudna woda oblała ją od stóp do głów. Zamknęła oczy, nie dowierzając.
Zerknęła po sobie i z zaskoczeniem zauważyła, że kolor jej butów znów zaczął przypominać biały. Wybuchnęła śmiechem, zauważając, jak bardzo ta sytuacja była idiotyczna. Lampa nad nią, w końcu wygrała i zapaliła się pokonując mrok. Drzewa, jakby nieco się cofnęły i wyglądały teraz jak możliwe szkielety chmury. Błoto nieco spłynęło, a powietrze było jakby czystsze. Przechodzący ludzie zerkali na nią dziwnie, ale ona się tym nie przejmowała. Stała i śmiała się dalej, cała mokra, w końcu jej trampki, znowu były niemal białe.
2.
Wiatr wiał mocno podrzucając liście, które choć przez chwilę mogły poczuć się, jakby znowu spadały z drzew. Mokra od deszczu ławka pozostawała sama jak jej sobowtóry, co było tak odmienne, bo jeszcze nie tak dawno kogoś co dzień gościła. Stare drzewa zapadały w sen nie słysząc już nowych, ciekawych historii. W tym czasie każdy za bardzo się spieszył, by opowiedzieć któremuś z drzew jakąś nową opowieść o zachodzącym późno słońcu albo przysiąść się na ławce, chociaż na chwilę, wyróżniając ją od podobnych do niej i dać przynajmniej złudzenia nowego przyjaciela. Jedynie wiatr czuł się pośród nich wyjątkowo, bo choć niekoniecznie cieszył się dobrą sławą, przynajmniej ktokolwiek o nim wspominał. Latarnia oświetlała te smutne i samotne chodniki, ratując tych, którym chciało się choć na chwilę wyciągnąć nos z telefonu i zauważyć rozświetloną przez nią kałużę przed nimi. Czas leciał szybciej przebiegał maratony w tak krótkich dniach.
Dopiero coś, co pochłaniało całym sobą światło postanowiło przełamać ten okrutny schemat.
Starszy pan w płaszczu czarniejszym od samej nocy dostrzegł kałuże, więc w nią wszedł. Gdy zawiał wiatr, on uśmiechnął się z myślą, że jest jeszcze ktoś, kto poświęca mu tak szczególną uwagę i wykorzystuje na niego swoje siły. W końcu przysiadł na ławce, uśmiechając się w jej stronę jak do najlepszego starego przyjaciela. Spojrzał w końcu na drzewo i choć nie posiadał żadnych pięknych historii o słońcu, nie poddał się.
Opowiedział więc, jak w przychodni ujrzał młodą kobietę z książką w ręku, która tak bardzo przypominała mu jego zmarłą żonę. Ona zawsze wchodziła w kałuże, choć je widziała, siadała na mokrej ławce i uśmiecha się w stronę pędzącego wiatru.
3.
Powędrowała spojrzeniem gdzieś daleko tam, gdzie wzrok już powoli nie sięgał, jakby w przyszłość. Następstwo było nieznane, choć można polemizować, czy było bardziej nieznane od przeszłości. Coś na pozór znanego może przecież być bardziej tajemnicze od tego co ma nastąpić.
Zrobiła krok do przodu decydując się poznać przyszłość, czyli nie było to tak nieznane. I pojawiły się myśli, co, gdyby zrobiła krok do tylu, a nie do przodu. Być może powinna skoczyć? Upiła łyk herbaty, która smakowała przeszłością. Jej smak przyciągał wspomnienia, do których nie mogła wrócić. Więc, czy gdyby nie poznała go i nie piła co dzień z nim herbaty o tym smaku, byłaby w innym miejscu? Czy naprawdę przyszłość była bardziej nieznana od przeszłości? Już wiecznie będzie się zastanawiała co, gdyby zrobiła wraz z nim krok do tyłu niż samotnie do przodu?
Cofnęła się dwa kroki do tyłu, jednak nigdy się nie dowiedziała.
Julia Zarówna
1.
Ponownie zasiadłam w miękkim fotelu. Tym razem z kubkiem herbaty w dłoniach. Zsunęłam ze stóp kapcie i rozsiadłam się jeszcze wygodniej. Rozpoczęłam swoje codzienne oglądanie telewizji. Każdego dnia po południu miałam odrobinę czasu, aby się zrelaksować i wybierałam do tego ten właśnie sposób. Mamy już późną jesień – stwierdziłam po łysych drzewach za oknem. Zanurzyłam się w swojej rozrywce tak głęboko, że kompletnie zapomniałam o herbacie i tępo wpatrywałam się w ekran. Mój spokój przerwał odgłos piskliwego dzwonka do drzwi. Brzmiał tak raptownie, jakby ktoś podniósł alarm. To moja siostra, o której wizycie kompletnie zapomniałam. Pobiegłam do salonu sprzątnąć bałagan po sobie. Wylałam nadpitą herbatę i otworzyłam drzwi siostrze. Zobaczyłam przedziwny widok. Moja starsza siostra, którą tak dobrze znałam, stała teraz w progu mojego mieszkania pokryta warstewką starości i białych lodowych drobinek.- Ewa, ale się zmieniłaś – wykrzyczałam, rzucając się jej na szyję. – Świat się zmienia, kto by pomyślał że jesienią spadnie śnieg!
2.
Idąc dzisiaj rano do osiedlowej piekarni po świeże bułki, z których przygotuję aromatyczne drugie śniadanie, poczułam jak ktoś lub coś albo może jakaś tajemnicza siła, wyrywa mnie z mojej rzeczywistości i już nigdy do niej nie odłoży. Przeszłam się mało uczęszczanym przeze mnie chodnikiem i na którymś z kolei betonowych bloków moje buty nieubłagalnie zanurzyły się w gromadę złotych liści. Moje zdenerwowanie sięgnęło zenitu, ponieważ liście były mokre, a obuwie beżowe i schludne. Gdy już sięgałam do kieszeni płaszcza po telefon, aby uwiecznić ten jakże szczególny moment z zamiarem wpuszczenia go do Internetu, przypatrzyłam się bliżej liściom. Oplatały one moje buty, jakby w serdecznym uścisku przykrywały złotym kamuflażem. Zobaczyłam rzekę małych istot wielkości ziarnka, a więc prawie niczego, ukrytą pod atrybutem jesieni. To zapewne oni są sprawcami transportu odzienia drzew. Dzielnie dźwigają liście całymi dniami, zapewne większe i cięższe od nich samych. Z całą pewnością jest to rodzaj pracy niewolniczej, noszą całą jesień bez chwili odpoczynku, ciężar, a potem…… No właśnie. Co potem? Co zimą, gdy liście magicznie znikają? Chyba nie chcecie mi powiedzieć że one są unicestwiane razem z liśćmi. Podniosłam odważnie moją nogę – najpierw lewą, potem prawą. Kątem oka widziałam jak ostatnie istoty odrywają się od moich botków. Nie zdążę już do piekarni, ale nie rozdrabniam się nad tym. Bardziej niż nad głodem lituję się nad swoją ślepotą na pracę tych postaci. I nad panią w piekarni, której nie mówię dziękuję po zrobionych zakupach. I nad taksówkarzem, który wozi mnie codziennie od kilku lat do szkoły a ja z nim nie rozmawiam po drodze. Nad mamą, babcią, sąsiadem i nauczycielką, dla których jestem oschła. Już dłużej być tak nie może. Nie chce już wracać do swojej niekulturalnej rzeczywistości i do zadufanej w sobie osobowości.